Nadeszła kolejna jesień i jest zupełnie inna niż wszystkie do tej pory.
Zamiast latte, piję orzo z mlekiem migdałowym.
Zamiast chodzić, biegam.
Zamiast oszukiwać sumienie, po prostu nie jem "przyjaciół" i szanuję prawa zwierząt.
Zamiast mięsa, serwuję fasolki i pochłaniam zielone koktajle.
Zamiast objadać się w cichości, zaczęłam pisać bloga i dzielić się moimi przepisami.
Zamiast szukać pomocy w lekach, zwracam uwagę na to, co jem.
Zamiast liczyć kalorie w zdradzieckich słodyczach, bezkarnie delektuję się surową czekoladą, suszonymi owocami i wszystkimi słodkościami, które w swym bogactwie oferuje natura.
Zamiast wycieńczających diet, cieszę się obfitością wegańskich posiłków i trzymam wagę lepszą niż w najlepszych latach wczesnej młodości.
Poznałam pełnych energii i radości życia Vege Runnerów i innych pozytywnych ludzi. Przewertowane książki, wykłady, spotkania poświęcone dietetyce i jedzeniu które leczy, obudziły we mnie nową pasję. Zyskałam nową energię, a moi bliscy widząc efekty tych zmian zaczęli we mnie wierzyć i naśladować, chociaż na początku uważali za nieszkodliwą wariatkę. A ja z mozołem szukałam produktów, którym można zaufać. Pierwotnych, wytworzonych w poszanowaniu natury i ludzi.
I tu doszłam do największej zmiany, która jednocześnie cieszy mimo poczucia nostalgii za przeszłością. Odeszłam ze szkoły, zostawiając uczniów, koleżanki i bezpieczeństwo pracy na etacie.
Znalazłam ludzi myślących podobnie, producentów działających etycznie, kooperatywy, których celem nie jest tylko zysk.
Właśnie w drodze jest pierwsza dostawa produktów, których zawsze szukałam. Tych, które znam i do tej pory zdobywałam z wielkim trudem, które służą ludziom, a nie napędzaniu sprzedaży, które wyróżniają się jakością i etycznym pochodzeniem, bez dodatków i zbędnych opakowań, którymi podzielę się z przyjaciółmi, i które z pełnym przekonaniem polecę każdemu kto chce dbać o siebie i otaczający nas świat.
Organizuję miejsce, w którym wrażliwi ludzie znajdą alternatywę dla przemysłowej papki królującej na półkach supermarketów. Lista produktów już wkrótce,
a w międzyczasie przepis na Baba Ghanoush
Bliskowschodnia pasta do domowego chleba
3 średnie bakłażany (około 250g każdy),
2 łyżki pasty sezamowej (tahini),
mały ząbek czosnku,
sok z połowy cytryny,
sól morska – do smaku.
Do przybrania pestki grantu i trochę oliwy z oliwek.
1 Nakłuj nożem bakłażany i wstaw do rozgrzanego piekarnika. Grilluj przez 25 minut z każdej strony aż do uzyskania lekko przypieczonej skórki, która nada charakterystyczny posmak.
2 Bakłażany przetnij na połówki i wybierz miąższ. Odcedź z nadmiaru soku na sitku.
3 Wszystkie składniki wymieszaj rozgniatając bakłażany widelcem na jednorodną pastę.
4 Przełóż do miseczki, udekoruj pestkami granatu i kroplą oliwy.
5 Podawaj z domowym chlebem.
A miałam jutro robić humus właśnie moczę cieciorkę ale to wygląda delicious spróbuję kupić bakłażany i do dzieła uwielbiam takie pasty! Pani Agatko pochłaniam Pani blog tym bardziej, że pożegnałam się z mięsem 3 miesiące temu a biegam od 3 lat. Nareszcie przestałam liczyć kalorie i węglowodany jaka ja byłam głupia myśląc że ograniczając węglowodany trochę schudnę, biegając czasami po 50 km tygodniowo wiecznie byłam głodna. W swojej kolekcji również posiadam wszystkie możliwe książki o bieganiu i jedzeniu w tej chwili czytam "Weganizm" Kathy Freston polecam miła, prosta amerykańska lektura coś w rodzaju "jeść aby żyć" Na razie uczę się powoli być vege i bardzo mi się podoba zresztą moim dzieciom też. Mała Hania w niedzielę zgarnęła z mojego talerza kotleta sojowego własnej roboty smakował bardzo. Pozdrawiam i czekam na jeszcze!
OdpowiedzUsuńKarolino(przejdźmy na "ty"),tyle miłych słów motywujących do dalszego działania nie czyta się codziennie.Bardzo dziękuję.Ale jeszcze bardziej cieszy mnie,że jest nas coraz więcej, że nie jestem osamotniona w moim podejściu do życia i jedzenia.No i, że rośnie nowe pokolenie,którego mądrzy rodzice doceniają wagę zdrowego odżywiania. :)
UsuńPozdrawiam serdecznie.