Jeśli należycie do tych, którzy chwilowo mają ochotę odłożyć na bok, brązowy ryż, quinoę, makarony, kasze, to polecam dwie wersje tzw. pieczonych kopytek. Robi się je szybko, smakują miło, sycą i można je podać w wersji wytrawnej albo na słodko. Składniki identyczne jak te, których potrzebujemy, żeby zrobić gotowane w wodzie kopytka. Ale u mnie wersja pieczona w piekarniku. Można użyć słodkie ziemniaki (pataty) albo zwykłe. A w ramach przeciwdziałania marnowaniu jedzenia, wykorzystać te które zostały z poprzedniego obiadu.
Potrzebujemy :
1) ok. 1/2 kg ugotowanych ziemniaków
2) ok. 1 filiżanki mąki (115g), użyłam mieszanki mąk bezglutenowych
3) 1/2 łyżeczki soli
Do dzieła :
1) Ugotowane w skórce ziemniaki, obieramy i mielimy lub rozgniatamy do miękkiej, kremowej konsystencji.
2) Dodajemy sól i mąkę.
3) Wyrabiamy ręcznie a następnie rolujemy na niezbyt cienkie ciasto.
4) Za pomocą szklanki kroimy nieduże placki albo ciasto formujemy na kształt wałka i nożem kroimy na kształt klasycznych kopytek.
5) Placki rozkładamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy 10 minut w piekarniku rozgrzanym do 220 stopni Celsjusza. Podczas pieczenia, po 5 minutach przekładamy na drugą stronę.
Moja wersja w kształcie klasycznych kopytek była zrobiona ze słodkich ziemniaków a przed włożeniem do piekarnika, każde kopytko zostało jeszcze dodatkowo lekko rozpłaszczone.
Najlepiej smakują ciepłe z gotowanymi warzywami, ciecierzycą, sosem grzybowym.
Brytyjska wersja tzw.potato scones to polane słodkim sosem np. z agawy, dodatkiem konfitury.
The missing bean
wtorek, 12 maja 2015
niedziela, 3 maja 2015
Ekspresowy ‘cheesecake’ – czyli jak szybko zaspokoić słodkie zachcianki
Pod koniec maja
skład ‘The missing bean’ ma powiększyć się o małą fasolkę tudzież fasolka a ja
od 2 dni rozkoszuję się urlopem macierzyńskim :) Mimo ambitnych planόw muszę przyznać, że początki
są raczej powolne. Mόj prawie 37-mio tygodniowy brzuch daje się we znaki i
nawet najprostsze czynności stają się nie lada przedsięwzięciem.
Misją na dzisiaj
był spacer a potem basen. Nigdy nie byłam aż taką fanką pływania jak teraz, te
chwile ‘nieważkości’ są bezcenne :) i dodatkowo przynoszą ulgę w bόlu
plecόw. Po basenie szybki obiad - makaron orzo z grzybami, pietruszką i pesto z
migdałόw i papryki. A po obiedzie…musi być deser! Miały być eksperymenty z agar
agar i ‘sernik’ na zimno ale doszłam do wniosku, że nie warto komplikować sobie
życie i skoro mam pod ręką wyśmienite, proste składniki (i ogromną ochotę na coś
słodkiego ‘TERAZ ZARAZ’) to dlaczego nie ‘pόjść na łatwiznę’. W dosłownie 5
minut zrobiłam deser inspirowany poprzednimi przepisami na surowe ciasta. Był
tak pyszny, że nie raz go powtόrze! Dodatkowo, ogromnym plusem tegoż deseru
jest jego wartość odżywcza i czyste sumienie po spożyciu ;)
Poniżej przepis
na porcję dla jednej (głodnej) osoby ;) Jeśli chodzi o spόd i owoce na wierzch to można
eksperymentować w zależności od tego co mamy pod ręką Jestem pewna, że zamiast
moreli czy figi doskonale sprawdzą się np. daktyle. Można dodać też trochę
surowego kakao albo kawy dla urozmaicenia smakόw.
Składniki:
Na spόd:
Garść orzechόw –
ja użyłam mieszanki laskowych, włoskich, brazylijskich i nerkowców
1 suszona figa
4 suszone morele
2 łyżki mieszanki
nasion (słonecznik, dynia, sezam)
Jogurt kokosowy
Kilka truskawek
Przygotowanie:
Wszystkie składniki
na spόd zmieszaj w blenderze. Wsyp do miseczki i ugnieć na płasko. Następnie wyłόż
warstwę jogurtu a na koniec dodaj kilka pokrojonych truskawek – banalny deser
gotowy.
Brzmi ‘prostacko’
ale na pewno nie zawiedzie kubkόw smakowych! :)
M.
M.
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
Kotlety ze słodkich ziemniaków, komosy ryżowej i kurkumy
W zeszłym tygodniu byłam
w Londynie na domówce u koleżanki, którą poznałam na Bali.
Domówka była składkowa i jako, że Masha i jej współlokatorzy są na diecie
roślinnej wszyscy zostali poproszeni, żeby przynieść jakiś wegański smakołyk.
Muszę przyznać, że długo
zastanawiałam się co przygotować. Spodziewałam się sporej konkurencji bo wśród
gości byli między innymi specjaliści od gospodarstw permakulturowych i cukiernicy wyrabiający własne
wegańskie surowe czekoladki. Dodatkowo musiałam wziąć pod uwagę, że cokolwiek
przygotuję, to będzie musiało przetrwać podróż pociągiem z Bath do Londynu ( 160 km)
Zdecydowałam się na
kotlety ze słodkich ziemniaków, komosy ryżowej i kurkumy. Może nie prezentują się
bardzo imponująco, ale pomyślałam, że na ‘chodzonej’ domówce, małe kotlety ‘na
kilka gryzów’, które można zjeść nie przerywając rozmowy, no i nie wypuszczając z
ręki drinka będą w sam raz. Miałam też nadzieję, że lepiej przetrwają podróż niż ciasto
czy sałatka.
Nie byłam pewna co do
efektu końcowego bo kotlety robiłam po raz pierwszy zainspirowana przepisem
z książki Deliciously Ella. Kamień spadł mi z serca po spróbowaniu. Są pełne smaku, nierozpadające się, lekkie no i super zdrowe.
Tak jak podejrzewałam, forma
kotlecików na imprezie sprawdziła się fantastycznie, a ja dostałam sporo komplementów.
Sukces
Składniki na około 20 małych
kotlecików
1 naprawdę duży słodki
ziemniak
1 szklanka komosy ryżowej
1 cytryna
1 cytryna
2-3 łyżki masła migdałowego
lub orzechowego
2-3 łyżki przecieru
pomidorowego
8 łyżek stołowych mąki
kukurydzianej ( może być tez konopna, gryczana, ryżowa etc.)
2 łyżeczki kurkumy
2 łyżeczki kminu
2 łyżeczki pieprzu
cayenne
1 łyżeczka słodkiej papryki
1 łyżeczka Ashwaghandy ( przyprawa używana w kuchni ajurwedyjskiej, do kupienia w sklepach ze zdrową żywnością)
Sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
Pokrój słodkiego
ziemniaka w kostkę i ugotuj aż zmięknie ( około 15-20min). W tym samy czasie
ugotuj komosę ryżową w 1 ½ szklanki wody. Przed gotowaniem przepłucz komosę
zimną wodą i gotuj około 15minut. Po ugotowaniu odstaw do wystygnięcia. W
robocie kuchennym zmiksuj ziemniaka, przyprawy, masło migdałowe, przecier
pomidorowy, sok z cytryny i mąkę.
Wymieszaj komosę z masą
ze słodkich ziemniaków. Nastaw piekarnik na około 180 stopni Celsjuszy. Wyłóż
płaską blachę papierem do pieczenia i posmaruj olejem kokosowym. Z masy uformuj
małe kotleciki. Piecz około 30-45 minut.
Wybaczcie kiepskie zdjęcie ale kotlety robiłam w nocy, a to już zdjęcie z podróży.
sobota, 18 kwietnia 2015
Nie takie proste jak bułka z masłem( roślinnym )
O tym, że ważne jest co jemy nie trzeba pisać bo trąbią o tym wszystkie media. Każdy ma też prawo do tego żeby świadomie wybrać i kupić to co dla niego najbardziej wartościowe i odżywcze i najlepiej żeby było smaczne.
Właśnie o to
prawo wyboru i o to co naprawdę kupujemy
mi chodzi. Systematycznie od paru lat piekę chleb w domu bo lubię wiedzieć co w siebie wrzucam, a kupując
chleb tej pewności wciąż mi brakuje.
Podstawa
naszego żywienia, czyli tradycyjny chleb powinien składać się z mąki, wody,
soli, drożdży lub zakwasu. Ja wybrałam wersję na zakwasie. Wzbogacam mój chleb
dorzucając ziarna słonecznika, pestki dyni, siemię lniane, ziarna konopi i
szałwii hiszpańskiej. Taki chleb jest smaczny, sycący i dostarcza wielu wartościowych składników. Poza tym,
trzymany w lodówce zachowuje świeżość nawet do 2 a i bywało 3 tygodni. Gdyby
taki chleb znalazł się w sklepie nie wymagałby informacji o wartościach
odżywczych, ostrzeżeń o ilościach alergenów, zapewnień, że jest naturalny,
czysty, bez sztucznych barwników i substancji smakowych. Naturalne jedzenie nie wymaga długiej listy składników i wskazówek
dotyczących przygotowania i przechowywania. Jedzenie ma być paliwem dla
organizmu. Jedząc natomiast wysoko przetworzoną żywność wchłaniamy różne
związki chemiczne, które, co potwierdzają naukowcy, źle wpływa na nasze zdrowie
i jakość życia.
Zaniepokojenie z powodu negatywnego wpływu jaki mają dodatki chemiczne na nasze zdrowie oraz przestrogi jak się nie dać zmanipulować producentom wyraża w swojej książce pt. „Świadome zakupy czyli co naprawdę kupujemy” Pat Thomas. Według niego wysoko przetworzone produkty, w tym chleb, powinny mieć etykiety z rzetelną informacją o dodatkach spożywczych, barwnikach, aromatach i wszystkim tym co przemawia do naszych zmysłów a niekoniecznie służy zdrowiu. Czasami wręcz szkodzi.
Zaniepokojenie z powodu negatywnego wpływu jaki mają dodatki chemiczne na nasze zdrowie oraz przestrogi jak się nie dać zmanipulować producentom wyraża w swojej książce pt. „Świadome zakupy czyli co naprawdę kupujemy” Pat Thomas. Według niego wysoko przetworzone produkty, w tym chleb, powinny mieć etykiety z rzetelną informacją o dodatkach spożywczych, barwnikach, aromatach i wszystkim tym co przemawia do naszych zmysłów a niekoniecznie służy zdrowiu. Czasami wręcz szkodzi.
Z powodu nowoczesnych metod produkcji nasz chleb codzienny utracił wiele istotnych właściwości a producenci robią wszystko, żeby wykorzystać etykietkę jako reklamę swojego produktu i odwrócić uwagę od prawdy. Hasła na etykietach podlegają restrykcjom prawnym ale zdarza się, że wprowadzają w błąd bo dozwolone jest ubarwianie prawdy. I tak na przykład hasło „wzbogacona” mąka oznacza, że w trakcie przetwarzania została tak wyjałowiona, że trzeba było dorzucić do niej inne składniki odżywcze. Informacja„ zrobiony z pełnego ziarna” sugeruje, że kupujemy zdrowy chleb. Tymczasem stajemy się posiadaczami chleba, którego głównym składnikiem może być oczyszczona mąka z małym dodatkiem pełnego ziarna, z brązowym barwnikiem, bez błonnika i innych składników obecnych w mące z pełnego przemiału. Z kolei przekonująca informacja, że „naturalny” jest najmniej wiarygodną bo niewiele mówi o jakości. W przemyśle spożywczym dla tego hasła nie ma żadnych ustalonych norm.
Dlatego idealnie byłoby piec własny chleb do czego zachęcam albo kupować pieczywo u zaufanego piekarza. Jeśli jednak zdecydujecie się na mniej korzystne rozwiązanie i zakupy w supermarkecie powinniście zadać sobie pytanie czy chleb który kupujecie jest bezpieczny w spożyciu?
W 2006 roku brytyjski ekspert Andrew Whitley, piekarz znany z tego, że wykorzystuje do wypieku tylko naturalne składniki ujawnił trudną prawdę o chlebie. Wyjaśnił przyczyny kulinarnej i żywieniowej katastrofy jaką stał się bochenek chleba i opublikował co oprócz mąki, wody, drożdży lub zakwasu wykorzystuje się w piekarnictwie. Szokujące informacje mówią o amylazie, dwutlenku chloru, propionianie wapniowym i L-cysteinie.
W ciągu ostatnich dziesięcioleci zmieniła się technologia i wzory pieczenia chleba. Potrzebujemy wciąż więcej, szybciej. Chcemy bardziej chrupiącego, lżejszego, miękkiego pieczywa. Czy cena jaką za to płacimy naprawdę jest tego warta ? Zagrożenia jakie może powodować nowoczesny sposób produkcji chleba, który spożywamy codziennie, powinien zastanawiać. Czy wszystkie te dodatki, które niosą zagrożenie dla naszego zdrowia i jakości życia są konieczne i po co są dodawane ?
Nasze życzenia, żeby chleb był lżejszy i dłużej miękki po upieczeniu producenci spełniają wykorzystując kombinację różnych dodatków. Dodane enzymy, sklasyfikowane jako pomoc w procesie technologicznym nie muszą być wymieniane na etykiecie chleba. Podkreślam, że dodane enzymy a nie enzymy, których źródłem są ziarna zbóż. Enzymy nie są niczym niezwykłym. Od ich obecności i aktywności zależy siła fermentacyjna mąki i spulchnienie pieczywa. Chemiczne enzymy piekarnicze, nawet jeśli są takie same jak te naturalne, są dodawane w ilościach większych niż to ma miejsce w naturze. Producenci rozwinęli produkcję enzymów i są one wielkim sekretem nowoczesnego piekarnictwa.. Ale czy to nie my sami jesteśmy sobie winni? Po zastosowaniu transglutaminazy,( enzym, który występuje w tkankach i płynach ustrojowych między innymi zwierząt, roślin, także ludzkiej krwi) ciasto w rogalikach i chlebach jest lżejsze, rozciągliwe, zwiększa wchłanialność wody, co ważne dla przemysłu piekarniczego. My w efekcie dostajemy chleb bardziej miękki , z dłuższą datą przydatności do spożycia za to mogący powodować niezamierzone i szkodliwe konsekwencje. Czasami pojedynczy składnik w pożywieniu może być nieszkodliwy ale w połączeniu z innymi staje się toksyczny. Dodatek preparatów transglutaminazy może powodować, że część białek pszenicy staje się groźna dla osób z ostrą nietolerancją na gluten. Nieumieszczenie informacji o ich dodatku na etykiecie jest nieuczciwe i sprawia, że nie dokonujemy świadomego wyboru związanego z tym co jemy.
Znam piekarza z rodziny o piekarskich tradycjach, który chciał sprzedawać chleb zdrowy, robiony tradycyjnie wyłącznie z naturalnych składników tak jak jego ojciec i dziadek. Niestety po kilku latach sprzedał piekarnię i zajął się czymś innym. Nie mógł się pogodzić z tym, że sprzedawał się tylko chleb napakowany chemią i polepszaczami. Nienaturalnie biały, wyrośnięty ponad miarę. Zasada tylko tu i teraz i natychmiast ma swoje konsekwencje.
Zwiększona zawartość glutenu powoduje, że mąka przestaje być śnieżnobiała. Jako wybielacz, w przemyśle używany jest dwutlenek chloru. Są obawy co do bezpieczeństwa stosowania wybielaczy chlorowych. Chlor jest gazem, który łatwo wchodzi w reakcje z substancjami organicznymi, tworzy pozostałości toksyczne i niszczy w dużej mierze witaminę E.
Kwas L-askorbinowy ( E300) dodawany do mąki pomaga
zatrzymać gaz w cieście chlebowym. Bochenek rośnie i mimo lekkości daje fałszywe wrażenie wielkości i wagi. Piękna,
pulchna buła, niczym gąbka ale o wątpliwych walorach żywieniowych.
Kolejny na
literę E to E920 czyli chlorowodorek L-cysteiny. Naturalny aminokwas używany
przy pieczeniu aby stworzyć rozciągliwe ciasto. Idealny przy produkcji bułek
hamburgerowych. Cysteina może być otrzymywana ze zwierzęcego włosia i piór.
Kiedyś wypiek chleba trwał około 5 godzin w temperaturze 120-160 st. Celsjusza. Dzisiejsze piekarnictwo dba o czas chcąc zredukować je do minimum jeśli chodzi o produkcję. Cały proces skraca się do 45 minut. Żeby ograniczyć koszty, wykorzystuje się do produkcji takie środki, które czynią wypiekane bochenki tańsze. Mąka sojowa wpływa nie tylko na wybielenie mąki ale umożliwia dodanie większej ilości wody i pomaga obrabiać maszynowo ciasto. Do kompletu dodajmy jeszcze środek konserwujący E 282 czyli propioniany wapniowe potrzebne tylko po to aby przedłużyć okres przechowywania. A przecież alternatywą dla konserwantów, jest zamrażanie pieczywa, co i ja stosuję.
Coraz większa wiedza na temat szkodliwych dodatków w produktach spożywczych, także w chlebie sprawia, że powstaje nowa kultura żywieniowa. Coraz więcej ludzi wypieka swój własny chleb, któremu mogą zaufać i w ten sposób choćby w małym stopniu przejąć kontrolę nad swoim zdrowiem i nad tym co jedzą. A ci zabiegani, którzy nie podejmą wyzwania, mimo, że pieczenie chleba to nie technologia kosmiczna i wolą kupić bochenek niech przynajmniej zastanowią się co wybierają. Zwiększenie oczekiwań miałoby ogromny wpływ nie tylko na zdrowie, również na ochronę środowiska naturalnego, ludzkie traktowanie zwierząt, poszanowanie rolników i uczciwych piekarzy.
poniedziałek, 2 lutego 2015
Proste i smaczne gołąbki wegańskie.
Gołąbki z pęczakiem, suszonymi pomidorami i sosem z grzybów leśnych.
a później rodziców, którzy specjalizowali się właśnie w tych potrawach zajadałam się oblizując
i podziwiając kunszt moich kochanych wytwórców.
Nie wiem jak to się stało, ale dopiero teraz po latach dorosłam do takich wyzwań i bycia niezależną. Przed świętami dumnie serwowałam moje pierwsze, bezglutenowe pierogi, a teraz kolejna udana próba z gołąbkami. Okazuje się, że gołąbki nie są technologią kosmiczną i każdy je może zrobić całkiem szybko.
Do tych wegańskich gołąbków potrzebne są:
Następnie gotujemy pęczak. Do gotującej się wody wrzucamy opłukaną kaszę w proporcji dwie szklanki wody na szklankę kaszy. Gotujemy ok. 15 minut aż kasza wchłonie wodę. Doprawiamy według uznania, dodajemy pokrojone drobniutko suszone pomidory, zmielone siemię lniane, masło orzechowe i wszystko wyrabiamy na lekko kleistą masę.
Liście kapusty kładziemy na deseczce i wykrajamy delikatnie środkową, grubą żyłkę starając się nie rozerwać liścia. Na każdy liść nakładamy mniej więcej łyżkę farszu z pęczaku i zwijamy cztery boki tworząc zgrabny pakuneczek.
Teraz pora na sos grzybowy. Nic prostszego. W rondelku podsmażamy ( najlepiej na oleju kokosowym) drobno pokrojoną cebulkę. Dorzucamy mrożone grzyby i razem jeszcze dusimy przez 15-20 minut.
Przygotowane gołąbki układamy ciasno w rondelku. Zalewamy sosem grzybowym. Wszystko dusimy na małym ogniu tak by kapusta zmiękła a smaki się przemieszały. Przed podaniem posypujemy płatkami drożdżowymi.
Wiem, że to mało odkrywcze danie ale czy wszystko co jemy musi być wyrafinowane ? Dajmy sobie czasem prawo do nudnego życia. :)
Całe życie unikałam robienia gołąbków, pierogów i tych wszystkich potraw, które wydawały mi się mocno pracochłonne i poza zasięgiem moich umiejętności. Rozleniwiana najpierw przez babciea później rodziców, którzy specjalizowali się właśnie w tych potrawach zajadałam się oblizując
i podziwiając kunszt moich kochanych wytwórców.
Nie wiem jak to się stało, ale dopiero teraz po latach dorosłam do takich wyzwań i bycia niezależną. Przed świętami dumnie serwowałam moje pierwsze, bezglutenowe pierogi, a teraz kolejna udana próba z gołąbkami. Okazuje się, że gołąbki nie są technologią kosmiczną i każdy je może zrobić całkiem szybko.
Do tych wegańskich gołąbków potrzebne są:
- kapusta włoska
- szklanka kaszy jęczmiennej( pęczaku)
- garść suszonych pomidorów
- ok. dwóch łyżek zmielonego siemienia lnianego-
- ok. 2 łyżek masła orzechowego
- ok. szklanki mrożonych lub świeżych grzybów leśnych
- cebula, przyprawy, kostka bulionu warzywnego, łyżka płatków drożdżowych
Następnie gotujemy pęczak. Do gotującej się wody wrzucamy opłukaną kaszę w proporcji dwie szklanki wody na szklankę kaszy. Gotujemy ok. 15 minut aż kasza wchłonie wodę. Doprawiamy według uznania, dodajemy pokrojone drobniutko suszone pomidory, zmielone siemię lniane, masło orzechowe i wszystko wyrabiamy na lekko kleistą masę.
Liście kapusty kładziemy na deseczce i wykrajamy delikatnie środkową, grubą żyłkę starając się nie rozerwać liścia. Na każdy liść nakładamy mniej więcej łyżkę farszu z pęczaku i zwijamy cztery boki tworząc zgrabny pakuneczek.
Teraz pora na sos grzybowy. Nic prostszego. W rondelku podsmażamy ( najlepiej na oleju kokosowym) drobno pokrojoną cebulkę. Dorzucamy mrożone grzyby i razem jeszcze dusimy przez 15-20 minut.
Przygotowane gołąbki układamy ciasno w rondelku. Zalewamy sosem grzybowym. Wszystko dusimy na małym ogniu tak by kapusta zmiękła a smaki się przemieszały. Przed podaniem posypujemy płatkami drożdżowymi.
piątek, 2 stycznia 2015
Batony czekoladowe z tahini
W długiej i bardzo deszczowej podróży na wakacje towaryszą nam batony czekoladowe z tahini. Najlepiej przygotować zapas żeby uniknąć przypadkowego jedzenia ze stacji benzynowych.
Tahini, a w zasadzie sezam jest pełen białka, magnezu i wapnia, batony są więc nietylko smaczne ale też pełne wartościowych składników.
Składniki:
200g pekanów
200g orzechów włoskich
szczypta cynamonu
100g kakao
2 łyżki stołowe tahini
150g daktyli
Zmiel orzechy w blenderze i dodaj cynamon oraz kakao. Zalej daktyle ciepłą wodą i odstaw na około 20 minut a potem zmiksuj. Do suchych składników dodaj tahini i pastę z daktyli i dokładnie wymieszaj.
Wyłóż foremkę papierem do pieczenia, a następnie wyłoż do niej ciasto, przyciskając mocno szczególnie do brzegów. Wstaw do lodówki na około 3 godziny i gotowe.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)